24 marca 2017

Klub winowajców (The Breakfast Club)

Film kultowy dla pokolenia lat 80. XX wieku. Reżyser - John Huges - stworzył odbicie świata nastolatków tamtych czasów. Pokazał odważnie problemy rodzinne: rozwody, kłótnie w domu, przemoc, niezrozumienie, zmuszanie do realizacji pragnień rodziców, oraz typowo młodzieżowe: potrzeba akceptacji w grupie, szukanie przyjaźni i miłości. John Huges jest scenarzystą m.in. takich filmów jak: 1001 dalmatyńczyków, Brzdąc w opałach, Bethoveen 2, Kevin sam w Nowym Jorku. Miał wyczucie, jednym słowem. Doskonale dobrał obsadę, kreacje Emilio Esteveza, Judda Nelsona, Molly Ringwald i Ally Sheedy - zapadają w pamięć. Tzn. zapadły dla pokolenia obecnych 40-latków, nie umiem powiedzieć czy dla współczesnych odbiorców również. Myślę, że nikt kto tego nie oglądał za młodu, sam z siebie tego nie obejrzy. 
Klub winowajców opowiada o piątce nastolatków, którzy za różne przewinienia muszą siedzieć w szkole w sobotę  i napisać pracę pt. Kim jestem? Początkowo są dla siebie okrutni, wyśmiewają się z najdrobniejszej wady, punktują potknięcia. Celuje w tym John Bender - przystojny i zbuntowany nastolatek. Tak naprawdę to ofiara przemocy domowej, jest bity i wyzywany przez ojca. Nie lepiej mają pozostali - Andrew udaje niezwyciężonego zapaśnika, Brian - musi być doskonały we wszystkim, Molly - ma być tylko piękna, jak laleczka - tak stwierdza trafnie John. Nie wiadomo o co chodzi z Allison, ale sprawa też rozbija się o rodziców. Ostatecznie okazuje się, że potrafią się polubić. Brzmi banalnie, ale siłą tego filmu jest brak cukierkowatości. Szczególnie szokują wiwisekcje Johna, pełne seksualnych podtekstów. Z powodu tych kilku minut  oraz poważnej problematyki proponuję pokazywać film młodzieży od lat 14. Świetna jest jedna z ostatnich scen Klubu winowajców: bohaterowie wyznają za co siedzą w sobotę w szkole i odkrywają, że zaczęli się przyjaźnić. Dzisiejsi nastoletni idole kina młodzieżowego mogą czyścić buty Emilio, Juddowi, Molly i Ally. A kiedy jeszcze dojdzie do tego wiedza, że epizod ten był całkowitą improwizacją - czapki z głów panowie!
Bardzo dobry film.

18 marca 2017

Harry Potter i Zakon Feniksa

"Harry Potter i Zakon Feniksa" – piąta część serii. Zaczyna się ciekawie, co samo w sobie jest godne pochwały, w końcu interesujące rozpoczęcie piątej części to jest coś.
Akcja rozpoczyna się na osiedlu Privet Drive, Harry spędza w domu Dursleyów kolejne wakacje. Znowu nie ma wiadomości od swoich przyjaciół, co wprawia go w paskudny nastrój. Nie pomagają mu wspomnienia śmierci kolegi z Hogwartu ani scena odrodzenia Voldemorta na cmentarzu, opisana w części "Harry Potter i czara ognia".
Jest wieczór, Harry włóczy się po okolicy. Spotyka Dudleya z bandą podobnych mu niegodziwców. Nagle oboje zostają zaatakowani przez dementatorów. Okazuje się, że odnaleźli Harrego w świecie mugoli, co bardzo źle wróży (nomen omen) na przyszłość. Harry zostaje wyrzucony z Hogwartu, ponieważ, aby ratować Dudleya, użył swojej magicznej różdżki. Ale to jeszcze nic. Ciotka Petunia otrzymuje wyjca. Wstrząs jest ogromny – czyżby nie do końca była taką osobą za jaką się podaje? Czy ona jest w ogóle mugolką?
Na pomoc Harremu przybywa całe grono czarodziejów, z profesorem Moody`m na czele. Zabierają go do dziwacznego rodzinnego domu Syriusza, który okazuje się siedzibą Zakonu Feniksa, tajnej organizacji powołanej przez profesora Dumbledora do obrony przed Voldemortem. Członkami Zakonu są ci, którzy walczyli z Czarnym Panem.
Harry staje przed komisją Ministerstwa Magii i zostaje oczyszczony z zarzutów. Wraca do Hogwartu. A tam wiele zmian. Hermiona i Ron zostali prefektami, niestety tę funkcję otrzymał także wróg Harrego – Malfoy. Harry ciężko przeżywa, że nie został wyróżniony. Nie rozumie też oschłości Dumbledora wobec swojej osoby. Do tego nowa nauczycielka, profesor Umbridge, znęca się fizycznie nad Harrym, co moim zdaniem, jest przesadą, zbytnim uproszczeniem w konstruowaniu wątku walki ze złem. Tak jakby J.K. Rowling nie wierzyła, że walka na poziomie symbolicznym nie dotrze do czytelnika. Przez ponad 500 stron najważniejszy wątek dotyczy tego, że nikt nie wierzy Harremu: w to, że Voldemort wrócił i w to, że Harry nie jest jego pomocnikiem.
Kolejna nowość to obecność Luny Lovegood, uczennicy, która jako jedyna obok Harrego widzi smokopodobne stwory ciągnące powozy wiozące młodzież do Hogwartu.
Jest też powrót do wątku czasopisma "Prorok Codzienny", publikującego artykuły szkalujące Harrego i jego przyjaciół, w tym Hagrida, którego tajemnicza nieobecność bardzo martwi Harrego.
J.K. Rowling wyeksponowała wątek dojrzewania bohaterów: rządzą nimi silne emocje, często nie potrafią opanować uczuć, pojawiają się pierwsze zakochane pary. Harry nadal czuje wyjątkową słabość do pięknej Krukonki – Cho Chang.
Harry postanawia sam obronić się przed czarną magią. Przy pomocy przyjaciół zbiera grupę uczniów Hogwartu i w tajemnicy ćwiczą różne zaklęcia. Harry nie może zrozumieć swojego związku z Voldemortem. Podejrzewa, że jest przez niego wykorzystywany. Pewnej nocy Harry śni, że jest wężem, który atakuje pana Wesleya. Zakon Feniksa także podejrzewa, że Voldemort w jakiś sposób korzysta z umysłu Pottera. Nie jest to dla Harrego przyjemne.
Wokół Zakonu Feniksa atmosfera się zagęszcza: zostaje zamordowany jeden z pomocników Dumbledora. Wówczas Dumbledore poleca Snape`owi, aby uczył Harrego oklumencji – czyli obrony przed penetracją umysłu od zewnątrz; termin ten wprowadziła do literatury dla dzieci J.K. Rowling. Dla mnie to jest dyskusyjne, ponieważ jest to pojęcie z dziedziny czarnej magii, pojawia się na forach internetowych, słowniki tego nie notują, wiem tylko, że po łacinie occludere znaczy: zamykać, uwięzić, zawrzeć (Władysław Kopaliński, "Słownik wyrazów obcych").
Wreszcie Hermiona bierze sprawy w swoje ręce: zmusza dziennikarkę Ritę Skeeter, która odegrała ważną rolę w poprzedniej części cyklu, do opublikowania wywiadu z Harrym w czasopiśmie "Żongler", należącym do ojca Luny Lovegood. Harry na łamach gazety opowiada o wydarzeniach z czerwca zeszłego roku szkolnego. Odzew jest gwałtowny: Harry dostaje listy od czytelników, a wściekła Umbridge zakazuje posiadania "Żonglera". Cel zostaje osiagnięty: uczniowie i nauczyciele wierzą Harremu, a wydawca czasopisma musi robić dodruk.
W tej części J.K. Rowling sięgnęła, oprócz baśni, mitologii celtyckiej i greckiej oraz okultyzmu, do historii średniowiecza: okropna profesor Umbridge mianuje sama siebie Wielkim Inkwizytorem.
Akcja jednak nieco kuleje, tak od 200. strony, i wówczas pojawia się nowy nauczyciel magii – centaur Firenzo, znany z pierwszej części cyklu. Przez chwilę jest ciekawie – przypominamy sobie, że centaury w "Harrym Potterze" uważają się za lepszych od czarodziejów i że są bardzo agresywne. Akcja jednak nadal kuleje – pojawia się wobec tego przyrodni brat Hagrida – olbrzym Graupek, a Ron wreszcie broni gole i Gryffindor zdobywa Puchar Quidditcha. Mimo tej "akcji ratunkowej" nudziłam się już do końca. Kartkowałam nawet szaleńczy i okrutny pojedynek młodych czarodziejów z śmierciożercami i Voldemortem. Przerzuciłam też nudny, kilkustronnicowy wykład Dumbledora, tłumaczącego się przed Harrym ze swoich wyborów. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego ciotka Petunia musi opiekować się Harrym, ale rozwiązanie zagadki nie jest interesujące. No cóż, J.K. Rowling przeciągnęła do bólu piąty tom przygód Harrego. Nadal jest to wariant bildungsroman (powieści o dojrzewaniu), ponieważ pojawia się pierwsze zauroczenie i rozczarowanie, śmierć bliskiej osoby, zawiłe kwestie przyjaźni i lojalności w sytuacji, gdy bohater musi się poświęcić, świadomość śmierci i chorób, utraty rodziców czy niepokój dotyczący kwestionowania dotychczasowego autorytetu. Jednak ta infantylna otoczka, podbarwiona okultyzmem – nie, to nie dla mnie. Nie przekonało mnie.

13 marca 2017

Sing (film 2016)

"Sing", w reżyserii i według scenariusza Gartha Jenningsa. Produkcja japońsko-amerykańska.
Na ten film nie musimy się wybierać do kina. Wystarczy płyta w dvd w deszczowy dzień. Fabuła jest bardzo niewyszukana: miś koala - Buster - w wieku 6 lat doznaje olśnienia teatrem. Następuje przeskok czasowy - Buster prowadzi teatr założony przez jego tatę. Twórcy uparcie używają pojęcia "teatr", choć bardziej chodzi o musical czy operetkę. Sam gatunek nazwałabym musicalem, formą niezwykle lubianą przez Amerykanów. Buster ma kłopoty finansowe, ale miły z niego gość - cały czas zatrudnia starszą panią jaszczurową, ze szklanym okiem, niegramotną, dawniej nauczycielkę muzyki. To ładny przekaz.
Buster ogłasza Konkurs Śpiewania, aby ratować podupadający teatr, bo przecież "nikt nie chce oglądać Romea i Julii" (auu, zabolało ;)). Przez pomyłkę na ulotce reklamowej pojawia się nagroda w wysokości 100 000 dolarów, chociaż Buster mógł ofiarować jedynie 1000 i to w różnych przedmiotach, nie w gotówce. 
Na konkurs stawia się m.in. Lusita - gospodyni domowa, mama 20 prosiaczków; Gorilla, który nie chce należeć do bandy swojego ojca; zarozumiały Mike marzący o sławie i bogactwie; nieśmiała Słonica oraz punkowa jeżozwierzyca. Podczas konkursu wychodzi na jaw, że nagrody nie ma, a cały teatr niszczy rosyjska mafia w postaci  trzech niedźwiedzi goniąca zadłużonego Mike`a. Z depresji wyciąga Bustera nowo powstała grupa wykonawców. Przebojowy koala wskrzesza teatr i doprowadza do występu. 
Całość okraszona jest mądrościami typu: "Nie pozwól, aby strach przeszkodził ci sięgnąć gwiazd"; "Trzeba się wyspać, aby dobrze pracować"; "Czasem warto sięgnąć dna, aby się od niego odbić". Nie mam nic przeciwko, ale wolę, jeśli jest to podane w bardziej wysublimowany sposób. Na uwagę zasługują piosenki, odświeżone dla młodszego widza, np. I`m still standing (Elton John), Hallelujah (Leonard Cohen), Bamboleo (Gipsy Kongs) czy Under Pressure zespołu Quinn. Niestety, w innych wykonaniach, ale zawsze warto posłuchać. Jeśli się wie, że Garth Jennings wyreżyserował bardzo dużo teledysków, to wszystko staje się jasne. Nie wiem czy imię "Buster" to nawiązanie do kultowego dla Amerykanów Bustera Keatona? A scena rozpoczęcia musicalu stanowi odnośnik do początków Muppet Show (księżyc w kuli światła)? Oczywiście to nie ma znaczenia dla dziecięcego odbiorcy.
Film zdobył aż 10 nominacji w różnych konkursach i kategoriach, m.in. był nominowany do Złotego Globu w kategorii najlepszy film animowany. Ostatecznie żadnej nagrody nie zdobył. Moim zdaniem to animacja całkiem przeciętna, nic odkrywczego. Podobnie jak wątki: odrzucenie przez tatę, niezrozumienie przez bliskich, nakaz podążania za marzeniami, wsparcie ze strony ukochanych osób jest najważniejsze itd.
Czy polecam? Jasne, patrz trzecie zdanie :)

11 marca 2017

Balerina

Felka z sierocińca postanawia spełnić swoje marzenia. Ucieka do Paryża i w nieco pokrętny sposób zaczyna naukę baletu. Wraz z Felką w Paryżu znalazł się Wiktor, który marzy o tym by zostać wynalazcą. Felicja przekonuje się, że aby zrealizować swoje marzenie, musi dużo ćwiczyć. Pomaga jej w tym oschła, poważna Odeta, jak się później okazuje - była tancerka. 
Wszystko kończy się pięknym morałem: najważniejsza jest pasja i wytrwałość. Film "Balerina" to także pochwała szczerości i przyjaźni. Niezwykła animacja, produkcja kanadyjsko-francuska, co od razu widać w obrazach i muzyce. Akcja toczy się głównie w XIX-wiecznym Paryżu, trwa właśnie budowa Wieży Eiffle`a, pojawia się też Statua Wolności, szykowana na podróż do Nowego Jorku. Są to elementy edukacyjne, które zawsze mnie zachwycają w filmach dla dzieci. Jest też opera w Paryżu, pokazano również katorżniczą pracę jaką muszą wykonać baletnice, aby dostać się na scenę. Nie jest to jednak film tylko dla dziewczynek. Dużą rolę odgrywa tutaj też Wiktor, może nieco mniej pracowity niż Felka, ale jakże uroczy :) 
Niektórzy recenzenci zarzucają scenarzystom oparcie fabuły na kłamstwie, ponieważ Felka podaje się za inną dziewczynkę, aby dostać się do szkoły baletowej. Ostatecznie prawda wychodzi na jaw, ale winna nie zostaje ukarana. No cóż, jest to element słabszy, ale bez przesady: oszukana dziewczynka dostaje szansę występu, a Felka przekonuje się, że, aby coś osiągnąć, pasję trzeba połączyć z pracą.

Wiersze dla dziewczynek

Wiersze dla dziewczynek wydawnictwa Olesiejuk są podzielone na dwie części - pierwsza zawiera utwory Marii Konopnickiej (Pranie, W lesie, Jesienią), druga - wierszowaną bajkę Urszuli Kozłowskiej pt. Syrenka warszawska. Taki zabieg marketingowy ma na celu maksymalne obniżenie kosztów: teksty Marii Konopnickiej można drukować bez płacenia za prawa autorskie. Na stronach wydawnictwa książeczka kosztuje 13 złotych. Jest bardzo ładnie, przyjemnie dla oka, wydana.
Okładka jest twarda, wypełniona gąbką, co sprawia, że w dotyku przypomina poduszkę. Na stronie tytułowej podano dwa nazwiska ilustratorek: Małgorzata Goździewicz i Elżbieta Śmietanka-Combik. Wnioskując z prac dostępnych w internecie, pierwsza pani ilustrowała utwory Marii Konopnickiej, a druga - Urszuli Kozłowskiej. Jest to ważne, ponieważ poziom rysunków jest różny. Wiersze Marii Konopnickiej powstawały ponad 100 lat temu i nie da się tego ukryć w warstwie językowej :) Jeszcze można je czytać, pewnie, ale dzieci nie porywają, trzeba im często tłumaczyć o co chodzi: 

Umiem także i krochmalić,
Tylko nie chcę się już chwalić!
A u pani? Jakże dziatki?
Czy też brudzą swe manatki? (Pranie)

Co to znaczy "krochmalić", "manatki" i dlaczego "dziadkowie" ("dziatki") się brudzą?  Oczywiście, ambitni rodzice mogą potraktować to jako okazję do rozmowy o dawnych czasach, i dobrze. Zmierzam jednak do tego, że wiersze Marii Konopnickiej nie są szalenie atrakcyjne dla 6-latki, a jeśli do tego jeszcze dojdą przeciętne ilustracje, to jest - jak to się dzisiaj mówi - słabo. 
Jest jednak jeszcze część z bajką Syrenka warszawska - i tytuł nośny, i prosty, mądry tekst znakomitej poetki, i urocze ilustracje pani Elżbiety Śmietanki-Combik. Wydawca też sobie zdawał sprawę z poziomu obu części, bo na okładce, mającej zachęcić czytelnika do kupna, umieścił obrazki z Syrenki warszawskiej. 
Mimo wszystko, Wiersze dla dziewczynek polecam z czystym sercem. Bajka pani Urszuli Kozłowskiej o jednej z sióstr-syrenek (druga jest w Kopenhadzie :)) to przemyślana, dostosowana do wieku odbiorcy, wersja polskiej legendy o dziewczynie z rybim ogonem, co stolicy broniła. 
A przy okazji pada nazwisko Marii Konopnickiej, zawsze warto się dowiedzieć, że powiedzenie "Pucu, pucu, chlastu! chlastu! Nie mam rączek jedenastu" pochodzi z jej wiersza pt. Pranie




4 marca 2017

Czarny młyn Marcin Szczygielski

REWELACJA. I na tym powinnam skończyć. Kto jest ciekawy, niech sam przeczyta. :)




No dobra, nie będę taka.
Czarny młyn to thiller dla starszych dzieci/młodszej młodzieży, tak 9+. Akcja toczy się w małej, zapyziałej wsi gdzieś w Polsce ("między Poznaniem a Warszawą"). Kiedyś był tam czynny kombinat rolniczy, ale po upadku systemu i wybudowaniu drogi szybkiego ruchu, z której nie ma zjazdu do Młynów - wieś opustoszała. Do tego nic tam nie chce rosnąć, a z powodu dużej ilości słupów wysokiego napięcia - nie działają telefony komórkowe, kłopot jest też z odbiorem telewizji. 
W Młynach mieszka tylko 6 dzieci, w tym narrator opowieści: 11-letni Iwo. Ma on 8-letnią siostrę Melę, dziewczynkę z Zespołem Downa (tak przynajmniej można się domyślić po opisie Iwo). Dzieci łączy ogromna miłość i szacunek dla siebie. Sposób, w jaki Iwo opowiada nam o swoim  życiu, jest wzruszający. Marcinowi Szczygielskiemu znowu udało się przekazać dziecięcy odbiór świata. Z Iwo i Melą mieszka pół głucha ciotka, bardzo nieprzyjemna dla dzieci. Na nie oraz na ich mamę przelewa cały swój żal za to, że jej pupilek - tata Iwo i Meli porzucił rodzinę. Wyjechał za chlebem do Norwegii, a potem napisał list, po którym mama Iwo przepłakała noc. Ta dzielna kobieta haruje jak wół, aby zapewnić dzieciom byt. 
Pewnego dnia mama Iwo znika. A za nią wszyscy dorośli. Tylko ciotka nie. Wkrótce Iwo odkrywa, że ma to coś wspólnego z potężnym młynem stojącym pośrodku kombinatu. Pozostałe we wsi dzieci postanawiają ratować swoich bliskich. Szybko się okazuje, że chodzi o cały świat. Ostatecznie ratuje go Mela - dziewczynka czuje rzeczy, o których inni nie mają pojęcia. Całość kończy się trochę smutno.
Czarny młyn to powieść z wątkami społecznymi i psychologicznymi: wyjazd ojca Iwo za pracą, opustoszałe miejscowości na polskiej prowincji, problem kalectwa dziecka. Bardzo dobry utwór, napisany prostym językiem, z dużą dozą humoru (opis ciotki szarżującej na młyn... kapitalny). Narracja opiera się przede wszystkim na dialogach, dlatego Czarny młyn czyta się szybko i łatwo. Lecz, moim zdaniem, to książka, która zostaje w pamięci. Marcin Szczygielski otrzymał za nią I Nagrodę w II Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren w kategorii powieści dla dzieci w wieku od dziesięciu do czternastu lat (2010) oraz Grand Prix II Konkursu Literackiego im. Astrid Lindgren na książkę dla dzieci i młodzieży (2010). 
Na stronie Internetowego Uniwersytetu Mądrego Wychowania znaleźć można też ciekawe porównanie Czarnego młyna z Dziećmi z Bullerbyn Astrid Lindgren:  http://www.iumw.pl/czarny-mlyn-w-interpretacji-roksany-jedrzejewskiej-wrobel.html