Przeczytałam, bo byłam ciekawa, co tak wciąga nastolatki. Chyba jestem za stara na takie książki, bo widzę same wady. Przeciętny język, za dużo opisów, za mało dialogów, słaba psychologia postaci, a przede wszystkim - apologia przemocy, do tego kamuflowana i tłumaczona przez narratorkę. Ci chłopcy, bracia Monet to tak naprawdę mafia, rodzina Corleone, z Vincentem jako Ojcem Chrzestnym. Potwornie uległa postawa głównej bohaterki mocno mi przypominała narrację z "50 twarzy Grey`a", w ogóle ten erotyczny klimat między braćmi a siostrą.... Nie chcę, żeby moja córka to czytała w czasie, kiedy kształtuje się jej osobowość. Można dużo zarzucić serii o Ani Shirley, bohaterkom powieści Siesickiej, czy Musierowicz, ale na pewno są one bardziej wyemancypowane niż Hailie Monet.