Klątwę dziewiątych
urodzin Marcina Szczygielskiego
wzięłam do ręki z obawą, że się rozczaruję. W pamięci mam
jeszcze swoje odczucia po Tuczarni motyli.
I rzeczywiście się rozczarowałam. Lecz – tu prank! - miło.
Klątwa dziewiątych urodzin rozpoczyna
się co prawda fantastyczym motywem wichury, która przenosi ludzi i
trzeba się przed nią chronić za pomocą blach do pieczenia i
rondli na głowie. Zamiłowanie do groteski wydaje się znakiem
rozpoznawczym Marcina Szczygielskiego.
Głównymi
bohaterkami Klątwy dziewiątych urodzin są:
Maja, ciabcia i Monterowa. Okazuje się, że Maja nie stanie się
czarownicą, jeśli przed dziewiątymi urodzinami nie rozwiąze
zagadki zniknięcia siostry babci – Niny. Droga do jej odnalezienia
prowadzi przez warszawskie legendy. Bohaterki odnajdują Syrenkę,
Złotą Kaczkę, Sawę i Warsa – a wszystkie te postaci i kontekst,
w jakim zostały umieszczone, są odmalowane z ogromnym poczuciem
humoru. Marcin Szczygielski bawi się słowem, oto próbka: Takie,
niestety, są wodniki. Niestałe. Przeciekają ci przez palce, gdy
próbujesz z nich coś wyciągnąć. Spijają ci słowa z ust, lecz
same rzadko puszczają parę z gęby i cedzą słowa przez zęby.
Mają się za grube ryby, a w rzeczywistości to płotki.
Lingwistycznych zabaw jest tutaj
na pęczki. Są też obserwacje obyczajowe, np. Monterowa mówi, że
jako emerytka przywykła do tego, że jej na nic nie stać. Mowa jest
także o słoikach, które Syrena kradnie ,,słoikom". Nie wiem,
czy dzieci coś z tego zrozumieją?
Bardzo
zabawne i inteligentne są wyjaśnienia dotyczące zjawisk, jakie
spotykamy na co dzień. Marcin Szczygielski tłumaczy magią fakt, że
mama zawsze wie co dolega jej dziecku albo kłótnie między
małżonkami wywoływane są przez fochus nadymus – rodzaj wirusa
magicznego. Niektórzy łapią go na chwilę, inni na całe życie :)
Polecam.
Książkę, rzecz jasna, a nie fochusa :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz