W 1867 roku w trakcie konserwacji
ołtarza Wita Stwosza, po odsunięciu rzeźby odkryto mały żółty
bucik. Zainspirował on Antonię Domańską do napisania powieści o
tym, jak mały Wawrzuś trafił do pracowni Wita Stwosza. W ten
sposób autorka splotła wątek fikcyjny z historycznym. Akcja
rozgrywa się w Krakowie w XV wieku, obok postaci wymyślonych
pojawiają się autentyczne: Jan Olbracht, Jan Długosz, Szymon z
Lipnicy, Wit Stwosz i jego syn, Kazimierz Jagiellończyk, Elżbieta
Jagiellonka i in.
Książka posiada ogromne walory
poznawcze i dydaktyczne, ale moim zdaniem utwór jest już archaiczny
dla współczesnych dzieci. Nie ułatwia tego język stylizowany na
staropolski, ale także sam sposób prowadzenia narracji, rozwlekłe
opisy, nudne charakteryzowanie bohaterów nie zachęcają. Fabuła
jest ciekawa - Wawrzuś ucieka z domu, bo ojciec nie rozumie jego
artystycznej pasji, chłopiec ma różne przygody, pracuje dla
kuglarzy, potem ucieka przed Czarnym Rafałem - zbójem, który
poprzysiągł mu śmierć. Wawrzyniec trafia do pracowni Jana
Długosza, potem Wita Stwosza, ma okazję poznać króla. Z powieści
można się dowiedzieć o obyczajach epoki, o tym, co jedzono, w co
się ubierano. Jednak dla dzieci całość nie jest już atrakcyjna.
Kiedy chodziłam do podstawówki, pan od historii zadawał na
dodatkową ocenę książki historyczne. Wówczas poznałam
,,Historię żółtej ciżemki". Nie porwała mnie, miałam z
12, 13 lat, ale uważałam, że to interesująca propozycja dla
nastolatków lubiących historię. Wydaje mi się, że nic się w tej
kwestii nie zmieniło. To lektura dla starszych miłośników
historii.